11 stycznia o godzinie 00:38 w szpitalu na Śląsku odeszła do Domu Ojca. Pani Leokadia Wójcik miała 67 lat. ¹
Była dla mnie babcią. I życie jej święte po wieki.
Z panią Leokadią poznaliśmy się poprzez pana Andrzeja, kochanego rycerza Chrystusa Króla. Był narzędziem Boga Ojca i Matki Bożej, nie tylko ze względu na piękną ewangelizację, którą prowadzi i ze względu na przyjaźń, jaką mnie Pan Bóg poprzez niego obdarza, ale i właśnie przez doprowadzenie do skrzyżowania naszych życiowych dróg. Stało się to na Marszu dla Intronizacji Chrystusa Króla w Warszawie, 12 września AD 2015. Był jej opiekunem, wybranym przez Matkę Bożą. Pani Leokadia traktowała go nadto jak brata, często mówiła: ,, A Andrzejka kocham jak brata, tak bardzo go kocham... "
Jeszcze przed rozpoczęciem Marszu, przedstawił mnie niewieście, również jak on sam odzianą w czerwony płaszcz, uśmiechniętą, ale i poważną. I pan Andrzej, zapoznając, powiedział, że ma przekazy z Nieba. Szeroko otworzyłem oczy... Właśnie przede mną stoi mistyczka... Co teraz będzie? Zawsze myślałem, że przecież mistyk, to taka niezwykła osoba, pełna tajemnic Bożych, że za chwilę, jakbyśmy byli w pokoju, zgasłaby świeczka, okno huknęło swym uderzeniem, trącone przez wyjący wiatr...
Nie pamiętam, czy oby jej o coś nie wypytywałem, czy, co nieco bardziej możliwe, bałem się zapytać. Nie wiedziałem jak... Jednak ona nie. Zwyczajna, prosta, niskiego wzrostu, nie budziła żadnej sensacji. Tylko dumnie powiewający rycerski płaszcz, aczkolwiek było ich wiele. A jednak i tajemnica, jeszcze nie odkryta, budziła wyobrażenie niezwykłej mocy od Boga pochodzącej...
Różne obowiązki i przeżywanie całego zlotu skierowały mnie do rozmaitych działań. Atoli niekiedy wypatrywałem, czy oby na horyzoncie nie pojawiła się niezwykła niewiasta, czy oby nie idzie gdzieś pośród tłumu, a może nie otrzymuje w tej chwili jakichś wskazówek z samego Nieba...
Na koniec Marsz zakończył się Najświętszą Ofiarą w kościele obok kolumny Zygmunta. Jak zawsze - oczywiście dopiero po Mszy Najświętszej - pragnąłem spotkać się z tymi, których miałem możliwość poznać, a więc także z panią Leokadią. Przy wzajemnych uściskach, ona, wręcz się na mnie rzuciła. Długo o tym myślałem, bardzo speszony...
Następnym razem spotkaliśmy się na Kongresie dla Społecznego Panowania Chrystusa Króla we Wrocławiu, 19 września. Znowuż z panem Andrzejem, gdyż był jej opiekunem. Ja latałem to tu, to tam, co jakiś czas przysiadając się. Cały czas się modliła. Miałem ochotę, by zapytać, dlaczego ciągle, trzymając różaniec, czyni znak Krzyża Świętego. Niby to było denerwujące, ale z drugiej strony, w końcu była mistyczką, może tak jej Niebo wskazało? Nie ważne - pięknie się modliła... Kongres trwał, a przy mównicy zmieniały się osoby. Mówiła, że widzi całe Niebo, że ma widzenia, wspaniałe obrazy, że widzi Matkę Bożą. Dawali znaki...
Jednak, na początku, gdy, jakkolwiek czcigodny i miły kapłan, którego miałem przyjemność poznać na Kongresie w Poznaniu, wygłaszał swą prelekcję, powiedziała: ,, Całe Niebo płacze. " To prawda - krytykował Świętego Jana Pawła II. Niby przytoczył opinię innej osoby, ale przecież przekaz był nader czytelny. Nie był jedynie przytoczeniem, jak twierdzi do dzisiaj wielu apologetów wystąpienia, ale swego rodzaju pouczeniem, stwierdzeniem, które miało iść w świat. Piszę, nie dlatego, żeby znieważyć, choćby nawet pobocznie, tegoż kapłana, jednak aby dostarczyć jeszcze jeden dowód na feralność wykładu i przypomnieć tym, którzy go nadal propagują, nie osądzając ich, aby został czym prędzej usunięty, pomimo i wielu dobrych treści, jakie się w nim znalazły. Zresztą odbił się on burzliwym echem nie tylko poza Kongresem, ale i już na samym Kongresie. ,, Całe Niebo płacze "...
Później spotkaliśmy się w Gdańsku, znowuż na Kongresie, ponieważ miała za zadanie omadlać je. Przekazała, że Matka Boża żąda zawsze przynajmniej 1 części Różańca Świętego (publicznie), inaczej nie ma błogosławieństwa. Dlatego Matka Boża kazała jeździć jej na Kongresy, w celu omadlania ich, bo w końcu Różańca Świętego nie było. To był ostatni Kongres, na którym mogliśmy cieszyć się jej obecnością... Chociaż, trzeba wzmiankować, że był przynajmniej jeden znany mi wyjątek. Pewien ważny pan, we Wrocławiu, uciekał przed panią Leokadią. A dlatego, że dusza jej, uświęcona łaską, wręcz blaskiem Mateńki, a owa persona zniewolona różnymi przypadłościami, jakkolwiek działająca na rzecz Intronizacji i Tradycji Kościoła (sic!). Pani Leokadia mówiła, że człowiek ten jest przywiązany łańcuchem do demona. Co ciekawe, należy jeszcze dodać, iż w swym życiu widziała u jednych demona w nich samych, a u innych obok nich, a niektórzy mieli je w sobie i obok siebie. Zresztą, jest nawet modlitwa zanurzenia osoby w Przenajdroższej Krwi Pana Jezusa Chrystusa, również wprowadzająca obydwa sformułowania uwolnienia. Zapewne demony w kimś, to gorszy stan, niż obok niego. Bądź co bądź, łańcuchy są...
Jeszcze przed ostatnim Kongresem miałem przyjemność przyjechać do jej Domu. Domu, który nazywałem prawdziwym Domem, pełnym Miłości Bożej i miłości ludzkiej, (jakkolwiek prawdziwa miłość człowieka od Boga przecie pochodzi). Nazywałem to miejsce również Małym Niebem. Zapewne nazwę powyższą stosowali również i inni, którzy do niej przychodzili, a których było wielu.
Mieszkała skromnie, było u niej zimno, choć miała piec, to jednak trzeba było mieszkanie długo nagrzewać, bowiem nie miała ogrzewania centralnego. Aliści wszędzie panowało ciepło duchowe i psychiczne, pomimo zimna fizycznego. Miała mnóstwo Świętych krzyży i obrazów. Tak bardzo kochała Boga w Trójcy Przenajświętszej Jedynego i Mateńkę Bożą i Aniołów Bożych i Świętych i dusze czyśćcowe i innych ludzi, jak i wszystkie Boże byty już niższej rangi. Zawsze, jak dostawała obraz czy krzyż, była przeszczęśliwa, całowała, uśmiechała się, niemal płacząc z radości i uwielbienia Boga. Kochała płaszcz rycerski i Pana Jezusa na nim, jakkolwiek niekiedy mówiła, że powinien mieć trzy korony, a nie dwie, ale to nie ważne, bo wiedziała, jaką ten płaszcz ma moc Bożą, jak przez niego Trójca Przenajświętsza błogosławi i oddziałuje. Wielce miłowała księdza Piotra Marię Natanka, mówiła, że jest to jedyny taki kapłan na świecie, że jest Świętym kapłanem, że cały Episkopat to jego powinien słuchać. Żaliła się, że tak go prześladują, tak wspaniałego księdza. Powiedziała, że pani Mieczysława Kordas i Żywy Płomień mają jednak prawdziwe Orędzia. Kochała Matkę Bożą z Medjugorie. Płakała za Janem Pawłem II, gdy umierał. Jego samego udusili, ściskając rurkę. Wcześniej go wykańczali zdrowotnie (dlatego w pewnym momencie napisał kartkę, ,, Co mi zrobiliście? ", dopisując następnie w pokorze i pełnym oddaniu się Bogu i Maryi: ,, Totus Tuus "). Kochała również papieża Benedykta XVI, który musiał toczyć walkę wewnątrz Kościoła z wilkami w owczych skórach, jak sam zresztą niegdyś zakomunikował. Wskazała, że (pomimo znanych nam różnych złych decyzji papieża) w ojcu Franciszku wyczuwa trochę miłości i że idzie drogą ubóstwa. Przekazała, że w 3 miejscach w Polsce miał być szykowany zamach na papieża-Polaka - niestety nie pamiętam nazwy miejscowości (być może były wśród nich Gliwice). Z kolei wymieniała też 9 miast w Polsce, które mogłyby być podczas zawieruchy wojennej zniszczone - pamiętam jedynie, że wśród nich na pewno wymieniła Gliwice i Katowice. Warszawa i Kraków z kolei nie miały pewnej pozycji (że nie zostaną zniszczone). Powiedziała, że ona przecież wie, że jeden z ważnych biskupów bierze łapówki od masonów. Wyczuwała, iż wielu kapłanów ma pochodzenie żydowskie (nie chodzi tu o żaden ,, antysemityzm " (ale przecież Żydzi nie są nawet semitami, no, mniejsza z tym - zresztą sam ksiądz Waldemar Chrostowski o tym mówił, a jest na dodatek kierownikiem Zakładu Dialogu Katolicko-Judaistycznego Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie - chodzi po prostu o nienaturalny do proporcji wpływ, jaki posiadają). Przepowiedziała też, że Polskę zaatakują Rosjanie, Niemcy, Ukraińcy i Żydzi. O dziwo, dokładnie to samo mówi Grzegorz Braun. Były też rzeczy, których mówić nie mogła i które zapewne zabrała ze sobą do grobu, chyba że komuś przekazała pod koniec życia.
Była zadłużona. Okazało się, że bank ją oszukał, dopisując do kredytu jedno zero. O takiej współczesnej praktyce mówił chociażby doktor Stanisław Krajski. Za babcią Leokadią wstawiało się dwóch pracowników, obydwu wyrzucono. Później wstawiał się inny, o mało co, aby podzielił ten los, jednak Pan Bóg dał mu do końca życia pomagać pani Leokadii. Aliści, pomimo problemów finansowych, ofiarowywała ludziom jedzenie, wspomagała ich, jak tylko mogła. Chciała kupować krzyże Trójcy Przenajświętszej i rozpowszechniać. Wielu przychodziło do niej, aby się posilić. Czasem sama dostawała jedzenie, ale od razu je rozdawała, komu potrzeba było. Nikt od niej nigdy nie wychodził głodny. I robiła najlepsze zalewajki, a ich najważniejszym składnikiem była miłość...
Przychodziło do niej wiele osób, zwłaszcza młodych, poranionych, wyrzucanych z domu, czy to bezpośrednio czy burzliwą atmosferą czy krzykami w ,, Domu " się odbywającymi. Mogli z nią porozmawiać, wyżalić się, przytulić, a nawet wypłakać. Należała do tych bardzo niewielu osób, które nigdy mnie nie skrytykowały, nigdy! Proponowała, sugerowała, ale nigdy się z niczym nie narzucała - zawsze szanowała drugiego człowieka i jego wolność - wielka nauka savoir vivre'u dla nas wszystkich od prostej niewiasty). I właśnie przez te cechy charakteru, paradoksalnie, to jej najbardziej słuchałem. Zawsze przeżywała czyjeś radości, smutki, upadki, cierpienia. Pocieszała. Przyjmowała z niepojętą miłością, miłością i ludzką w swych najwyższych granicach, że się tak wyrażę, jak i z Miłością nadprzyrodzoną, bo nie da się inaczej wytłumaczyć tego fenomenu, tego, jak wiele nam Miłości przekazywała, jak bardzo czuliśmy w niej Bożą obecność. Sama cierpiała od części najbliższej rodziny, która ją izolowała od siebie. Jak spotykała młodzież w kościele, to mówiła do niej: ,, Moje Aniołeczki Kochane! " i przytulała je. One z kolei: ,, Pani jest naszym Aniołem! " I wtedy przychodził ksiądz i to potwierdzał, że pani Leokadia jest naszym i kapłanów aniołem. Zawsze podkreślała, że do każdego człowieka trzeba podchodzić z ogromną miłością, a na młodzież nie krzyczeć, ale podchodzić do niej z miłością, a nie bluzgać na nią, wyrzucać z domów i czynić pijaństwo w domach. Niektórzy nazywali ją wręcz ,, Matką Bożą ". ,, O, Matka Boża nadchodzi " - wołali... Była albowiem niesamowicie zjednoczona z Mateńką Bożą i ciągle mówiła, że wszystko czynić trza przez naszą Niebieską Mamę.
Pamiętam, iż jak ze sobą rozmawialiśmy, zgodziliśmy się, że ludzie stawiają dzisiaj rodzinę na pierwszym miejscu, zamiast Boga, a przecież rodzina nie jest nieskończona, a Pan Bóg nas wszystkich stworzył. Natomiast, jak jej powiedziałem, że pewna osoba twierdzi, iż prawda jest najważniejsza, a nie Miłość, a ja zaoponowałem, to się ze mną zgodziła, że to Miłość jest najważniejsza i tylko ona się liczy, w takim sensie, że nawet jeśli bym miał wszystko i znał wszelką prawdę, a miłości bym nie miał, to byłbym niczym. Bo cóż z tego, że człowiek zna prawdę i wie na czym miłość polega, jak się w niej nie zanurzy, pomimo tego, że ją zna? Trzeba nie tylko gadać o niej i o prawdzie, ale nią być, chodzącą miłością, posłańcem Pana Boga, dobrym jak chleb, a taka ona właśnie była - dobra jak chleb. Rozmawiając z kolei o strasznych bólach związanych z nieczystością, tak bardzo rozpowszechnioną na świecie, mówiła, że co oni sobie myślą, że seks to jest prawdziwa miłość, że to im wszystko da, że świat będzie lepszy? A Pan Bóg, jako Źródło Miłości, to co?! Mają go gdzieś. Pan Bóg im to wszystko odbierze, a wtedy z czym przed nim staną? Jedynie z zapatrzeniem się w siebie i nieposłuszeństwem wobec Woli Bożej? W młodości miała niesamowitą urodę, wszyscy chłopcy uganiali się za nią. Sama natomiast, po śmierci męża, nie chciała ponownie się w kimś zakochać, ani nie dopuszczała do siebie adoratorów, bowiem za każdym razem, jak jakiś mężczyzna się do niej przytulał, który mógłby się z nią ożenić, zawsze mówiła, że Pan Jezus wówczas był o nią zazdrosny. Dlatego do końca życia została wdową, aliści ,, za męża " miała Pana Jezusa i Świętego Józefa, który jej dużo pomagał, zastępując zmarłego męża.
Na okrągło wydzwaniali do niej różni ludzie, w tym i ja, aby z nią po prostu porozmawiać. Czasem to już po prostu nie odbierała, bo musiała się modlić albo zwyczajnie była w kaplicy adoracji. Kiedyś nawet powiedziała, że Matka Boża kazała usunąć jej telefon.
Jak jakieś osoby paliły papierosy, mówiła, że widzi demony unoszące się z oparów czy w oparach.
Miała niezwykły dar modlitwy. Jak byłem u niej pierwszy czy drugi raz, bo ze swej serdeczności zapraszała mnie do siebie, zobaczyłem coś bardzo dziwnego. Otóż przesuwała paciorki różańca z dziwną szybkością. Zdziwiłem się: ,, Co ona odmawia? ", ,, Co się dzieje? ". Jak wreszcie przemogłem się, by zapytać, odpowiedziała, że właściwie sama nie wie... Powiedziała, że widocznie Duch Święty tak działa, bo odmawia 100 Koronek do Bożego Miłosierdzia i 30 Różańców Świętych dziennie. Różaniec miała nawet na sobie zawieszony. Nie rozstawała się z nim. W życiu babci Leokadii modlitwa odgrywała pierwszorzędną rolę. Mówiła, że ludzie w ogóle się nie modlą, że nawet jednego Różańca Świętego dziennie nie chcą odmówić. Co ciekawe, jak w pewnej grupie modlitewnej, do której i ona należała, postanowiliśmy się modlić po łacinie i uczyliśmy się jej wszyscy, babcia Leokadia spytała się Mateńki Bożej, czy ona też ma mówić modlitwy po łacinie, bo ona nie jest w stanie się nauczyć. Matka Boża powiedziała, żeby się modliła po polsku. Zazwyczaj modliła się aż do drugiej w nocy około. Korzystała przy tym najczęściej z różańca i książeczki, chyba z Chrystusem Królem na okładce. Co ciekawe, Pan Bóg podyktował jej Koronkę do Bożego Miłosierdzia, zanim jeszcze została ogłoszona publicznie!
Wskazała, iż dzisiaj ludzie w ogóle nie mówią o Bogu, tylko o sobie i głupotach.
Wielce cierpiała. Mówiła, że nie jest w stanie opisać, jak ogromny ból ją nachodził. Cierpiała fizycznie i duchowo, także psychicznie. Słyszałem od niej, że już wielokrotnie miała reanimację serca, jednak Pan Jezus ratował jej życie. Aliści cierpienia wielce pomagały duszom ludzkim. Pod koniec grudnia 2016 uratowała aż 30 dusz od piekła, co, jeśli dobrze pamiętam, potwierdził jej nawet któryś z kapłanów. Innym razem, jak jechała z panem Andrzejem i chyba kimś jeszcze, przejeżdżali obok wypadku motocyklowego, w którym zginął kierowca. Zajechali po drodze do kościoła i ktoś z Nieba kazał jej przyjąć Komunię Świętą w intencji tego zmarłego. Okazało się, że groziło mu piekło, jednak, Bogu dzięki, ofiarowana Komunia Święta uratowała duszę. Innym razem jednak, jak słyszałem, w szpitalu leżał narkoman. Babcia Leokadia przekazała rodzinie, że chłopak przeżyje. Atoli później powrócił do brania narkotyków, marnując swą szansę, daną mu jeszcze raz od Boga. Jak przekazała babcia, trafił do piekła i siedzi w smole.
Ciekawostką jest także to, że Matka Boża powiedziała, że podczas dnia postu powinno się zjeść jedną zupę (na utrzymanie się we właściwej kondycji).
Mówiła, że jest niezbędne, aby dziewczyny chodziły w spódnicach, jak sama zresztą nosiła. Inaczej pokazują kształty swego ciała, co przyczynia się do nieczystości.
Narzekała, że dziewczyny są dzisiaj niepokorne, że ciężej się z nimi dogadać, niż z chłopakami.
Często widziała Pana Jezusa krwawiącym, z powodu grzechów ludzkich. Mówiła o tym z wielkim bólem i ze łzami w oczach, z wielkim przejęciem... Potwierdzała, że Pana Boga nikt nie kocha, tylko ludzie siebie wzajemnie kochają, chcą zabłyszczeć, a tu potrzeba pokory, umiłowania Boga, który jest samotny. Dlatego też adorowała, jeśli to tylko było możliwe, codziennie Najświętszy Sakrament. Spędzała w kościele długie godziny. Kiedyś nawet nie zauważono, że jest jeszcze w kościele i była zamknięta od nocy do rana, jednak nie przejmowała się tym, ale cieszyła, że może tyle czasu spędzić ze swym Ukochanym Bogiem.
Do babci Leokadii przychodziły dusze czyśćcowe. Pewna Irena, która atoli trafiła od razu do Nieba i wychowywała tam przedwcześnie zmarłe dzieci jednego z rycerzy, które jakiś czas wcześniej ochrzcili, trzymała za ręce i spacerowała z nimi. I choć dzieci zmarły, jeśli dobrze pamiętam, przy porodzie, jednak miały już po kilka lat. Wiadomość tę babcia Leokadia przekazała owemu ojcu akurat przy modlitwie, gdy pani Irena i dwójka dzieci spacerowały po jej mieszkaniu. Rycerz rozpłakał się. Innym razem, ochrzcili dzieci, które zostały poddane aborcji. Ojciec tych dzieci powiedział o tym dopiero po... 30 latach. Chwała Bogu, że spotkał się z osobami tak bardzo objętymi łaską Bożą i Miłością, inaczej mógłby nigdy nie być jakby zachęconym i wezwanym światłem Bożej Sprawiedliwości i Miłosierdzia do wyznania straszliwego grzechu (oczywiście później zapewne poszedł do kapłana, bo to w Sakramencie Pokuty dostajemy łaskę oczyszczenia duszy), dokonać Chrztu tych dzieci i nie mieć dalej wyrzutów sumienia, ale uzyskać nareszcie spokój duszy. Mówiła, że przychodzą do niej różne dusze: już zbawione, czyśćcowe i potępione. Potępione bardzo rzadko, ale ją dręczyły. Czyśćcowe prosiły o pomoc. Aczkolwiek, co ciekawe, przyszła do niej kiedyś dusza gdzieś z głębszych poziomów Czyśćca, ale była jakaś posępna i nie podziękowała chyba za modlitwę babci Leokadii. Różni zatem byli jej duchowi goście... Innym razem przyszła do niej śp. Maria Kaczyńska i wołała, że jest jej bardzo zimno, żeby ją okryła. Związane to było z tym, że, o dziwo, bardzo często miała zimne ręce. Z jednej strony może to był efekt coraz słabszej pracy serca i duszności, jakie dostała, a z drugiej mówiła, że dusze czyśćcowe przychodzą do niej, aby się ogrzać i stąd brała się zimność rąk. Mówiła też, że gdy ogień w piecu wyskoczył - iskierka, albo gdy coś trzasnęło, jakby chodziło po podłodze czy miało styczność z materią domową, wówczas mogła to być dusza czyśćcowa. Okazuje się, że usłyszałem gdzie indziej, że tak samo rozumiały to niegdyś nasze babki, więc nie jest owe rozpoznanie nowością. Opowiedziała mi też, że raz przyszedł do niej diabeł pod postacią Pana Jezusa, jednak ona, dzięki łasce Bożej, wyczuła podstęp i natychmiast go przegoniła modlitwami. Przychodzili do niej oczywiście i Święci, zwłaszcza Święta siostra Faustyna. Potwierdziła, że siostra Faustyna udusiła się w trumnie. Z obrazu ciągle patrzył się na nią Święty Józef, o czym z rozrzewnieniem opowiadała. Raz z kolei, gdy pomodliliśmy się do Świętego Jose Sancheza del Rio i Matki Bożej Królowej Świata z Guadalupe, po pójściu spać, przyszedł do niej sam Jose. Stanął przy jej łóżku i uśmiechał się, a ona do niego. Mówiła, że to był chłopiec o ślicznych oczach. Niekiedy rozmawiała też z Bogiem Ojcem, który objawiał się i pod postacią starca (jak na cudownym, słynącym łaskami obrazie w kaplicy w Kielcach) i w postaci młodzieńca (jak, na przykład, na obrazie matki Eugenii Elisabetty Ravasio, której Orędzia, które otrzymywała, otrzymały Imprimatur Kościoła).
Babcia Leokadia była oprowadzana przez Matkę Bożą przez piekło, Czyściec i Niebo. Nie mogła jednak wyrazić tych rzeczywistości słowami, gdy wypytywałem. Piekło było tak straszliwe, czyściec straszne, a Niebo zbyt piękne, cudowne.
Bardzo kochała kapłanów. Kapłani z kolei ją kochali. Na pogrzebie młody ksiądz powiedział, że przychodziła do nich, zawsze rozmodlona, dzieliła się swymi smutkami i radościami. Była dla nich wielkim wsparciem. Z kolei jeden z księży powiedział, że on to by za nią do trumny skoczył.
Wyczuwała dużą dobroć w sercu Donalda Trumpa'a.
Babcia Leokadia była przejęta sprawą liturgii. Chodziła oczywiście i na Novus Ordo Missae i na tradycyjną Mszę Najświętszą w klasycznym rycie rzymskim. Kochała każdą dobrze odprawioną Najświętszą Ofiarę. Codziennie na nią chodziła, chyba że choroba jej to uniemożliwiała. Raz, co było przezabawnym dla mnie widokiem, na mych oczach, będąc zdenerwowana tańczeniem w kościele, sama zatańczyła, pokazując jak to wyglądało... I mówiła: ,, No i co w tym takiego dobrego? Jak ludzie chcą tym Boga chwalić? " Innym razem opowiadała, jakie męki musiała przeżywać wraz z innymi podczas Mszy Najświętszej, kiedy za warstwę muzyczną odpowiadała jakaś grupa ubrana na czarno i śpiewająca nieadekwatnie do wymogów muzyki kościelnej. Nie pamiętam, czy przypadkiem nie używali bębnów (bębny są bowiem prawnie (prawo kościelne) zabronione) do używania w świątyniach). Zawsze dawała piękny przykład, klęcząc przez całą Mszę Najświętszą. Tłumaczyła, że wtedy człowiek otrzymuje najwięcej łask. Podczas kazania, należy odmawiać Różaniec Święty w intencji darów Ducha Świętego dla kapłana.
Babcia Leokadia dostawała przy stopniu ołtarza niesamowitego uniesienia blaskiem Bożego Majestatu. Mówiła, że niekiedy unosiła się wręcz nad ziemią i to dosłownie. Ponoć miałby to potwierdzić jeden z księży.
Nasza mistyczka oprócz wizji, rozmów z Niebiosami i cierpienia duchowego miała jeszcze dar, którego nie spotkałem u żadnego z mistyków - wyczucie duchowe. Wyczuwała, jaki jest stan i co dzieje się w duszy danego człowieka. Mogła wyczuć, czy daną osobę wypełnia światło łaski Bożej czy siedzi w niej demon. Wyczuwała nawet, czy ktoś ma otwarte czy zamknięte serce. Gdy spytałem się kiedyś o mojego kolegę, za którego modliłem się jak nigdy dotąd, ale w końcu byłem zrezygnowany, bo bardzo niewiele się poprawiło, wówczas odrzekła, że niestety, ale on ma zamknięte serce i to jest jak rzucanie grochem o ścianę. To zapewne ważna kwestia do zbadania, że problem zamkniętego serca uniemożliwia działanie łaski Bożej i docierania modlitw. Bowiem, czy traktować serce jako wolę człowieka, czy jest to coś jeszcze?
Jak byłem u niej pewnego razu, okazało się, że przyszła do niej pewna pani, która twierdziła, że nie chodzi do kościoła, bo tam same diabły chodzą. Najpierw babcia przyznała temu stwierdzeniu rację, bo niektórzy chodzą do kościoła, a potrafią być złymi ludźmi dla swych bliźnich i Boga nie kochać wystarczająco. Jednak później powiedziała, że to ona sama jest diabłem, bo jak to do kościoła chodzić nie można. Zatem, dzięki Mądrości Bożej, poruszyła ów aspekt z dwóch stron, powołując się zresztą na słowa brata tej pani, dzięki czemu dała pełny obraz i naświetliła korelację, jaka w tej kwestii występuje. Natomiast kiedyś pani ta przyszła do niej i zauważyła nowo posadzoną roślinę. Powiedziała: ,, O, jaka piękna gwiazda. ". I roślina zdechła... Z jednej strony bardzo mnie to rozbawiło, że tak po prostu sobie przyszła, popatrzyła i roślina uschła, choć z drugiej oczywiście zaniepokojenie. Babcia powiedziała, że ona ma coś złego w swoich oczach i dlatego tak się stało. Przypomina mi się tu zatem i powiązanie ze Słowami Pana Jezusa skierowanymi do siostry Faustyny, że każde nawet jej złe spojrzenie na drugą osobę jest dla Niego bolesne. Widocznie, sprowadza się to nie tylko do osoby ludzkiej, ale i ogółu istot ożywionych bądź nieożywionych.
Mówiłem kiedyś, iż wszyscy nic, tylko się na czarno, ewentualnie na szaro ubierają, zamiast na jasno. Powiedziała, że to prawda, że nie powinniśmy się w takie kolory ubierać i wyglądać jak jakiś diabeł czy zmora. Sama, jak kiedyś założyła coś czarnego, dowiedziała się, iż jakaś osoba tego dnia zmarła.
Kiedyś zabawnie zauważyła, czyniąc odpowiednią mimikę, że ludzie często chodzą gburowaci, w ogóle się nie uśmiechając.
Pamiętam też, jak kiedyś powiedziała, że w krukach siedzi zły. Gdzieś tę rzecz też słyszałem. Poza tym, to by nie było takie bezzasadne, bowiem uczyłem się, że część teologów twierdzi, iż na początku, gdy był Raj, Pan Bóg stworzył nie tylko dobre zwierzęta, ale i złe albo abeł stworzył te drugie, lecz te złe chyba na zewnątrz Raju. Jednak, aby człowiek nauczył się rozróżniać, te złe też stworzył właśnie. Stąd jedne zwierzęta nas zachwycają, drugie obrzydzają (przykład: koń a mucha). Czy zatem możemy stwierdzić, że jedne są złe, a drugie dobre? Czy odnosi się nauka ta zatem również do 7 rozdziału, 2 wersetu Księgi Rodzaju: ,, Z wszelkich zwierząt czystych weź z sobą siedem samców i siedem samic, ze zwierząt zaś nieczystych po jednej parze: samca i samicę [...] "? Mówiła mi z kolei, że na początku, jak się wprowadziła do swego Domu, wówczas każdej nocy słyszała przeraźliwe wycie jakby tysiąca psów. Były to diabły, które tam się gnieździły. Długo musiała się modlić, aby oczyścić teren ze złych duchów.
Babcia Leokadia wraz ze swoją koleżanką, także mistyczką, wymodliły mi dopuszczenie do matury. W liceum miałem ogromne problemy z matematyką. I na koniec, aby w ogóle zostać dopuszczonym do matury, musiałem zdać ostatnią kartkówkę. Poprosiłem babcię, aby się za mnie modliła, powiedziała, że będą się za mnie modliły razem z koleżanką w owej godzinie. Wystawiłem różaniec na stół. Nauczyciel zobaczył i powiedział: ,, To Ci nie pomoże. " A ja: ,, Zobaczymy. " Potem dowiedziałem się, jaki wynik... Cud! 8/15 punktów. Zdałem jednym punktem. Innym razem, gdy zadzwoniłem do niej, bo rówieśnicy z uczelni straszliwie mnie zaatakowali, tylko dlatego, że broniłem zdrowej nauki Kościoła w odniesieniu do homoseksualistów, wymodliła mi spokój na następny dzień. Bałem się, że się na mnie rzucą, że mnie znowu zaatakują. Cały płakałem. Babcia musiała mnie długo uspokajać i pocieszać. Powiedziała, że zanim zadzwoniłem, już wyczuła, że miałem kłopoty. Wiele razy wyczuwała, zanim jej o tym powiedziałem. Wyczuwała nawet przez telefon, czy ktoś płacze, czy nie. To był jednak nadprzyrodzony dar, a nie psychologiczne umiejętności. I następnego dnia właśnie mnie nie zaatakowali, milczeliśmy wzajemnie. Jeszcze kiedy indziej, gdy nie mogłem w domu wytrzymać z powodu ciągłego włączania przez rodzinę telewizora, który nie pozwalał mi się ani uczyć ani odpoczywać, powiedziałem o tym babci i mówiłem, że błagam Boga o to, ażeby kolorowe, migające pudełko się zepsuło. Powiedziała, że będzie się modliła. W bardzo krótkim czasie na kilka dni telewizor przestał działać i nie można było poznać przyczyny.
Innym razem, gdy jakiś kolejny miejscowy hultaj ją zaczepiał i zwyzywał, powiedziała do niego: ,, Bój się Boga. Uważaj co mówisz. Bo nawet nie wiesz, czy jutro nie umrzesz. " Kilka dni później wisiała tabliczka z obwieszczeniem o śmierci w miarę młodego chłopaka...
Sama, będąc chora, chodziła do innych chorych, pomagała im, przebywała z nimi, pewnie i przynosiła jedzenie i może wykupywała leki, dokładnie nie pamiętam, ale nie zdziwiłbym się. Chodziła po szpitalach, modliła się nad nimi. Wiele osób wyzdrowiało za wstawiennictwem jej modlitwy. Dokonywały się cuda - ciężkie choroby znikały. Trzeba będzie zebrać wszystkie świadectwa i dowody po szpitalach. Już jedno świadectwo jednak udokumentowano na pewno i wysłano do samego Watykanu. Bowiem razu pewnego, gdy miała w szpitalu prześwietlenie, na ekranie monitora pojawił się Pan Jezus. Lekarze wysłali sprawozdanie z tego cudu do Stolicy Apostolskiej, podając jej imię i nazwisko.
Jeżeli chodzi o stan zdrowia, to ciągle chorowała. Dusiła się na okrągło. Dyszała bardzo. W grudniu miała takie trudności z oddychaniem, że wstała w nocy, by posiedzieć i oprzeć się o stół. Po pewnym czasie zasnęła przy nim. Miała chyba wodę w płucach. Pod koniec jej dni, zanim jeszcze trafiła do szpitala, 2 razy na dzień przyjeżdżał ambulans i dawano jej zastrzyki. Jakiś lekarz spytał się jej kiedyś: ,, Jak Pani jeszcze żyje? Przecież ma Pani tak zniszczony organizm. " Dla mnie to było nie do pojęcia, ale ona miała aż 4 zapalenia płuc w ciągu Anno Domini 2016! W szpitalu bywała często.
Powiedziała mi, kilka miesięcy przed śmiercią, że widziała swój pogrzeb. Było wielu, wielu ludzi i zobaczyła siebie w trumnie, jak ją niosą. I choć na pogrzebie wielu ludzi fizycznie nie było, to na pewno stawili się duchowo - tak wielu duszom tak wiele wymodliła. Natomiast Matka Boża kilka miesięcy wcześniej powiedziała, że chętnie wzięłaby ją już do siebie, ale że musi się zapytać Jej Syna o zgodę.
Babcia Leokadia, gdy powiedziałem, że jest mistyczką, przy okazji jakiegoś tematu, odpowiedziała, że ona się za mistyczkę nawet nie uznaje. To było świadectwo pokory.
Z jednej strony byłem cały zapłakany, gdy zadzwoniła do mnie osoba, która czuwała przy śmierci babci i powiedziała mi o jej odejściu do Domu Ojca. Z drugiej jednak strony powiedziała mi, bowiem również była mistykiem, że Pan Jezus wziął ją od razu do Siebie na swych ramionach, więc byłem szczęśliwy. I choć płakałem i uśmiechałem się na przemian, jednak coraz bardziej ogarniał mnie spokój duszy. Inna mistyczka, gdy poinformowałem o śmierci, przekazała od razu Słowa Pana Jezusa: ,, Przedłużyłem jej cierpienia, bo były bardzo pożyteczne dla dusz. " Z kolei grupa modlitewna, w której jest pięciu księży egzorcystów, dostała takie oto słowa z Pisma Świętego, na temat babci Leokadii, z Psalmu 62 wersetu 6: ,, Spocznij jedynie w Bogu, duszo moja, bo od niego pochodzi moja nadzieja. " Następne Orędzie, od mistyczki, tej, co od razu przekazała wstępne Słowa Pana Jezusa, otrzymała przed Najświętszym Sakramentem: ,, Panie Jezu - Twoja mistyczka Leokadia umarła, czy jest już z Tobą w Niebie? " Pan Jezus: ,, Leokadia? W trzeciej dobie ziemskiej przyszła i jest z Nami. Jest bardzo szczęśliwa, gdyż często z Nami przebywa. Modli się o was i pragnie wam pomagać, ale nie może jeszcze podarków wam dawać. Ta Leokadia, to pobożna dusza, a jaka kochająca i Bogu posłuszna. "
Ostatni raz widzieliśmy się na Święta Bożego Narodzenia. Miałem ogromną łaskę przebywać wraz z nią, w tych ostatnich dniach życia i wraz z dwiema innymi osobami, pomagać jej. Rok Pański wcześniej była zupełnie sama i bardzo przez to płakała. Tym razem, na koniec życia, Pan Bóg obdarzył ją szczęściem przebywania, można powiedzieć, w rodzinnym gronie - ze swym rodzonym synem; z samotnym, nawróconym człowiekiem, odseparowanym od żony i cierpiącym z tego powodu, jak i z doszywanym wnuczkiem.
Ostatni raz rozmawialiśmy ze sobą przez telefon 2 stycznia, po godzinie 10-tej. Była już pod inhalatorem. Pocieszałem ją, że nie damy jej odejść, że wszyscy mówią, w tym księża, że się modlimy i tak łatwo jej nie oddamy. Jednak widocznie taka była Wola Boża...
Ktoś z Nieba przekazał jej, że cierpi za cały świat. To samo mówili kapłani. Ponoć czasami pojawiała się na jej głowie korona cierniowa.
Walczyła o Intronizację Pana Jezusa na Króla Polski 20 czy 30 lat.
Opowiedziała, że przy narodzinach cudownie zstąpił na nią promień światła.
Pochowana została w płaszczu rycerskim. W swym ukochanym płaszczu, świadectwie jej wierności Chrystusowi Królowi. Jest ona zatem naszą przewodniczką i orędowniczką w drodze do zwycięstwa przez Intronizację Pana Jezusa Chrystusa Króla Polski i Matki Bożej Królowej Polski.
Każdy jej uśmiech był dla mnie jak nieoceniony skarb, powiem więcej - jak ratunek. Każde jej pełne Miłości Boga i bliźniego spojrzenie dodawało otuchy i, powtórzę za pewną panią to samo, ,, balsamem na mą duszę ".
Pod koniec pragnę przekazać słowa, które otrzymałem od niej po śmierci, które mogła wysłać przez Ducha Świętego (jak powiedziała w słowach do innej osoby przede mną), za pośrednictwem mistyka z Niemiec: ,, Proszę, przekażcie Norbertowi, że ja żyję i cieszę się, że on ma mnie w swoim sercu. Będę modliła się za Ciebie, Kochane Dziecko, bo jesteś i byłeś mi bardzo bliski. Dla wszystkich, którzy będą mnie nosić w swoim sercu, wypraszać będę u Boga łaski. "
Nie ważne, czy wierzysz w Orędzia mistyków, czy nie. Nie ważne, czy uznajesz jej doświadczenia mistyczne za prawdziwe czy nie. Możesz nie wierzyć. Ale jednego chyba nie jesteś w stanie nie przyznać: całym sercem kochała Boga, Mateńkę Bożą i ludzi, a jej życie było pełne pokory i miłości, naznaczone błogosławionym świadectwem cierpienia.
Przypisy:
¹ [ze względu na zachowanie zasady prywatności rodziny, nie podaję miejscowości zamieszkania]
Zdjęcia powyższe są własnością Isidorium, a zdjęcie ostatnie Radia Chrystusa Króla wydania łódzkiego. |