Norbert
Polak (dalej NP):
Viva Cristo Rey! Dla Państwa
mówi Norbert Polak, a naszym rozmówcą jest Gladius Ferreus –
bloger, wojownik cywilizacji Christianitas. Drogi Gladiusie, rzeknę
nieco teatralnie, acz głęboce: Kim jesteś?
Gladius
Ferreus (dalej GF): Que viva! Kim
jestem? Myślę, że chyba najlepiej i najbardziej wyczerpująco
odpowiada na to pytanie rubryka „O mnie” widniejąca na mym blogu
– „wojujący katolik, legitymista, kontrrewolucjonista, reakcyjny
tradycjonalista. Bezlitosny wróg demokracji, tolerancji, praw
człowieka, masonerii, rozdziału Kościoła od państwa,
suwerenności ludu, równości wobec prawa, wolności słowa,
liberalizmu, protestantyzmu, modernizmu, pacyfizmu, humanitaryzmu,
egalitaryzmu, socjalizmu, komunizmu, bolszewizmu, syjonizmu,
parlamentaryzmu, konstytucjonalizmu, indywidualizmu, konsumpcjonizmu,
feminizmu, genderyzmu oraz wszelkich innych heretyckich i wywrotowych
idei w każdej formie i pod każdą postacią”.
NP: Co oznacza
Twoje imię? A może to i nazwisko? I dlaczego tak tajemnicza nazwa?
GF: Gladius
Ferreus znaczy po łacinie Żelazny Miecz. Nie jest to
imię, ani nazwisko, lecz literacki pseudonim. Brzmiący –
zwłaszcza w uszach zarażonych (neo)modernizmem katolików
posoborowych – tak wojowniczo,
ponieważ ma w założeniu wyrażać bezwzględny, pozbawiony
wszelkich kompromisów, sprzeciw wobec dzisiejszej, bezbożnej,
laickiej, egalitarnej i nienawidzącej każdej ustanowionej
hierarchii, niszczycielskiej demoliberalnej anty-cywilizacji.
Antycywilizacji – dodajmy – z którą
niestety wielu niby to prawicowych pisarzy, autorów, twórców
kultury, blogerów etc., nazbyt często –
pomimo deklaratywnego katolicyzmu, czy konserwatyzmu –
wchodzi w rozmaite układy i relacje, zdradzając przy tym
swoją ideową tożsamość. Na to zaś nigdy nie może być
naszej zgody!
NP: Dlaczego
stworzyłeś bloga?

NP:
Dlaczego wybrałeś akurat taki sposób walki o Dobro, Prawdę
i Piękno?
GF: Gdyż sądzę,
utwierdzany w swym zdaniu przez życzliwych –
zarówno mojej skromnej osobie, jak i przede wszystkim naszej
świętej Sprawie – znajomych, że zostałem
obdarzony przez Pana Zastępów pewnym, naocznie dostrzegalnym,
talentem literackim i właśnie on (tzn. ów talent), stanowi moją
największą i najskuteczniejszą broń w akcji kontrrewolucyjnej
(oczywiście na polu przyrodzonym, naturalnym – wiadomo, że w tym
wszystkim, tzn. w naszej walce o cywilizację katolicką, rzeczą
absolutnie fundamentalną są bez wątpienia środki nadprzyrodzone w
postaci modlitwy i świętych Sakramentów!).
Proszę
również wybaczyć, jeżeli w powyższej odpowiedzi można dopatrzeć
się jakiejś niemiłej zmysłowi katolickiemu nuty braku pokory, czy
skromności, ponieważ, primo,
nie jest to moją intencją i secundo,
tak to właśnie postrzegam.
NP:
Powiedziałeś, że wielu ludzi prawicy zdradza Sprawę i wchodzi w
układy. Kiedy zatem Katolikowi i patriocie nie wolno wchodzić w
układy? Często zastanawiamy się bowiem, czy wykazać się tzw.
bezkompromisową postawą, czy postąpić dyplomatycznie?
GF:
Mówiąc, iż pod żadnym pozorem nie wolno wchodzić w układy ze
schizmatyckim względem prawdziwej rzeczywistości światem
rewolucyjnym, miałem konkretnie na myśli to, że nigdy nie należy
iść na kompromisy ideowe i zdradzać swych prymarnych, nie
podlegających dyskusji, wiecznych cywilizacyjnych Wartości.

GF:
Choć osobiście nie jestem, jak to raczyłeś zgrabnie ująć,
zwolennikiem metody małych kroków,
lecz –
skokowej i gwałtownej –
konserwatywnej rewolucji/rewolucji
tradycjonalistycznej/rewolucji
przeciwko rewolucji (jak zwał, tak zwał),
to jednak byłbym gotów ją jakoś zaakceptować, pod warunkiem
jednak, że ukazano by nam w realnym, dającym się jasno określić,
horyzoncie czasowym, widoczny, nie posiadający żadnych rys i
zabrudzeń, obraz zwycięstwa idei reakcyjnych na skutek jej
zastosowania. Jednakże małokrokowcy
właśnie nawet nie myślą w takich (tzn. stricte
reakcyjnych), kategoriach! Ich największą ambicją,
jest zaledwie ochrzczenie
demokracji i chrystianizacja
liberalizmu…
A to już nie jest nawet jakimś rozumnym
kompromisem ideowym (jak z lubością
uwielbiają nazywać każdą swoją kapitulację…),
lecz po prostu Zbrodnią w biały dzień, pisaną przez duże „Z”!
NP:
Jesteśmy kontrrewolucjonistami, walczymy z Rewolucją. Jakich
środków godzi się nam używać w tej walce, a jakie mogłyby być
nadużyciem, upodabniającym nas do, nie daj Boże, rewolucyjnego
ducha?
GF:
Jakich środków należy używać w naszej walce? Jak mawiał
Maurras, wszelkich, nawet legalnych! :) (oczywiście z tym
niepodważalnym zastrzeżeniem, by nie przekraczały one obiektywnych
norm katolickiej Wiary i moralności…).
NP:
Jak powinniśmy podchodzić do kwestii popierania rzekomej prawicy,
czyli po prostu pseudoprawicy w Polsce? Naczelnym argumentem jest to,
że przecież jeśli nie oni, to przyjdzie lewica albo że nie można
rozdzielać głosów.
GF:
I to właśnie stanowi ze strony tych nieszczęsnych ludzi największą
bujdę na resorach, wierutne oszustwo! Jest dokładnie odwrotnie, niż
mówią – gdyby nie
rozkładowa, szkodliwa działalność tzw. centroprawicy
(przede wszystkim – choć nie tylko! – konserwatywnych
liberałów i
chrześcijańskich
demokratów),
stale wyciągającej ręce w kierunku ruchów rewolucyjnych na
przestrzeni dwóch stuleci z okładem, to obóz kontrrewolucyjny
stanowiłby także i dzisiaj realną, liczącą się politycznie,
siłę! Pseudoprawicę należy więc popierać jedynie warunkowo i
wybiórczo, tzn. o tyle, o ile czasem
(!) robi coś
dobrego (np., gdy honoruje, po latach zapomnienia i opluwania,
Żołnierzy Niezłomnych), jednakże w żadnym wypadku nie wolno jej
traktować jako rzeczywistej zapory względem sług Chaosu, gdyż nią
zwyczajnie nie jest.
Jeśli
nie oni, to niby ma przyjść lewica, tak? Hola, hola, niech się tak
nie niepokoją chłopaki! Oni robią dokładnie
to samo, co
wywrotowe lewactwo, tylko to, co tamci zrealizowaliby przez jedną
kadencję, ci rozkładają na raty. Ten wszechstronny proces
destrukcji może nawet trwać stosunkowo długo, powiedzmy, że
dwadzieścia lat na przykład, ale cel finalny jest zawsze ten
sam! Innymi
słowy, centroprawica nie posiada w ogóle pomysłu, jak zatrzymać
Rewolucję, ponieważ nie
jest
Kontrrewolucją, lecz zwyczajną wydmuszką, nędznym surogatem,
żałosną namiastką, najlichszą podróbką. I niczym więcej.
Powiadasz
Kolego, że gadają, iż nie można rozdzielać głosów?! Mój Boże!
Najlepsze, co mogłyby zrobić ze sobą te typy, odpowiedzialne za
to, że zupełnie legalnie
(sic!) wystawia się w naszym kraju bluźniercze spektakle, morduje
dzieci nienarodzone i promuje pederastyczne zboczenia, to po prostu
dobrowolnie złożyć swoje mandaty, oddać swe głosy i aktywa nam –
prawdziwej Prawicy i na koniec litościwie usunąć się w cień i
polityczny niebyt – może wówczas historia lepiej by ich oceniła…
No i przekonaliby się też w końcu na własne oczy, jak się
normalnie rządzi państwem…
NP:
Dzisiejszy Katolik często musi rozeznawać, co jest prawdziwą
wiernością Mistycznemu Ciału Chrystusa, czyli Kościołowi. Nie
chciałbym jednak otwierać tak szerokiego tematu, dlatego zapytałbym
o jeden tylko przykład dramatycznej historii. Jest nią historia
powstania Cristeros.
Historia jest nauczycielką życia, dlatego warto odnieść się do
tego przykładu. Drogi Gladiusie, powiedz naszym Czytelnikom, jaką
politykę prowadził Kościół w tej sytuacji i czy skutki takiej a
nie innej decyzji Watykanu okazały się po latach pozytywne czy
negatywne? Czy były dobrze uzasadnione?
GF:
Jaką politykę prowadził Kościół katolicki –
zarówno mexykański, jak i powszechny –
względem powstania Cristeros,
najlepiej opisał w języku polskim p. prof. Jacek Bartyzel w swojej
znakomitej xiążce „Krzyż pośrodku księżyca”, do której też
lektury naszych Czytelników gorąco zachęcam – tam znajdą
wszystkie, drobiazgowo opisane, szczegóły tej smutnej historii. Od
siebie mogę jedynie dodać, że decyzja Stolicy Apostolskiej i
podpisanie tzw. arreglos
(czyli uzgodnień), z bezbożnym, masońskim (i, jak się później
okazało, do szczętu wiarołomnym!), reżimem Callesa, była wielkim
błędem. Bo popatrzmy tylko na jej skutki i retorycznie spytajmy –
czy dzisiejszy Mexyk jest katolicką monarchią, uznającą
powszechne, społeczne panowanie Chrystusa Króla, czy też
wolnomularską, prawoczłowieczą, demoliberalną republiką
partiokratyczną? Jak więc widać, dar nieomylności nie rozciąga
się tak szeroko i nie obejmuje politycznych
decyzyj rzymskiego Papieża – Chrystusowego Wikariusza, widzialnej
Głowy Świętego Kościoła. Lecz to już stanowi temat na całkiem
inną opowieść…