Do historii weszły
nowe technologie, nazwane nowymi mediami. Media nie tylko zimne, ale
i gorące. Umożliwiające szybkie komentowanie i natychmiastowe
reakcje. Media, które upraszczają drogę publikowania materiałów,
własnych przemyśleń, pozwalają na tworzenie osobnego świata. To
istny przełom? Cóż, możemy dywagować, czy wcześniejsze media
nie spełniały podobnych funkcji, choć w ograniczonym zakresie.
Trzeba nam jednak pomówić o innej sprawie. O danych, które
udostępniamy coraz chętniej...
Nie chcę tutaj
przeprowadzać analizy szczegółowej, na podstawie i w omówieniu
poszczególnych opcji, możliwości określonych komunikatorów.
Owszem, podam pewne konkrety, lecz one będą jedynie służyły
ogólnej refleksji, postrzeganiu prywatności kiedyś, a dzisiaj.
Skorzystam też ze statystyk, aby ukazać sprawę w przeglądzie
społecznym. Chciałbym także zanalizować przyczyny nadmiernego
ujawniania danych, jak i też podać pewne propozycje rozwiązań.
Zapewne, będą one nieco zaskakujące, gdyż nie odnoszące się,
jak już mówiłem, do szczegółów komunikatorów, ich funkcji
technicznych, ale do pewnych zasad, zachowań, nawyków.
Pewne
przemiany
Nie
posiadam wystarczających kompetencji, aby zanalizować rozumienie
prywatności w poprzednich okresach historii, jakkolwiek,
niewątpliwie, byłaby to lektura niezwykle zajmująca. Zachodzące
przemiany psychologiczne, socjologiczne, a przecież i filozoficzne,
dotyczące stylu życia.
Stąd pozwolę
sobie ograniczyć się jedynie do analizy tego, co tracimy na
przestrzeni lat. Zmiany następują bowiem w zawrotnym tempie. Wraz
ze zmianami technicznymi, zmieniają się nie tylko zachowania, ale i
nawet sam sposób myślenia. Ktoś mógłby oczywiście powiedzieć,
że skrócenie tej analizy do 20 lat, czyli tylu, ile przeżyliśmy i
stwierdzenie na podstawie tego przekonywających spostrzeżeń jest
rzeczą przesadną. Niestety - skala i głębokość zachodzących
procesów nie pozwala nam równocześnie stwierdzić, że nie
dokonała i nie dokonuje się w pewnym sensie rewolucja.
Gdy mieliśmy
jeszcze 6 lat, komputery nie były tak upowszechnione, jak dla
dzisiejszych sześciolatków. Ba, nie tylko komputery, ale: tablety,
komórki, laptopy, palmtopy, telewizory z możliwościami
internetowymi i tak dalej...
Choć jesteśmy
wyrozumiali, gdy słyszymy od starszych osób, że nie potrafią
posługiwać się nowoczesną elektroniką, jeszcze jesteśmy w
stanie to zrozumieć. Jednakże wobec osób tylko trochę starszych
od nas i równych nam wiekiem nie spodziewamy się... braku tej
umiejętności. Jest to dla nas wręcz pewnego rodzaju ,, szok
poznawczy '', gdyby taka sytuacja miała miejsce. Dziś nikt nie
wyobraża sobie życia bez nie tylko maszyn, ale i interaktywności,
,, bycia w sieci ''.
Niegdyś, w
czasach zwanych prehistorycznymi, ludzie kontaktowali się ze sobą
bezpośrednio. Dzisiaj jest to usługa luksusowa.
Niegdyś, w
czasach zwanych prehistorycznymi, ludzie znali własnych sąsiadów i
spotykali się z nimi na miłej pogawędce. Dzisiaj uciekamy wzrokiem
przed człowiekiem mieszkającym obok nas.
Niegdyś, w
czasach zwanych prehistorycznymi, ludzie swe poufne sprawy załatwiali
w gronie rodziny i najbliższych przyjaciół. Dzisiaj robimy
zwierzenia przed całym światem, aby ktoś nas wysłuchał. Aby
wysłuchał nas cały świat, gdy nie może bliska osoba, siedząca
tuż obok z twarzą wpatrzoną w ekran komórki czy komputera...
Statystyki
Przyznam,
że choć widzę po samym sobie uleganie ,, przyssawaniu
się do hiperinteraktywności '', to nie
godzę się na ten proces. Stąd lubię szukać przyczyn takiego
stanu rzeczy, aby spróbować znaleźć źródła kryzysu i lepiej
zrozumieć naturę i wynikające z niej procesy.
Warto dlatego
odnieść się do tego, co ważne dla wielu ludzi. Czyli tego, jak
właśnie ludzie postrzegają sprawę i jak zachowują się na co
dzień. Wykorzystajmy ku temu kilka danych, aby poznać ludzką
psychikę od strony praktyki.
Najpierw zajrzyjmy
do krótkiego artykułu z isidorium.blogspot.com , pt. ,, Raport
internetowy: 75 proc. rodziców i 41 proc. nastolatków nie zostaje
wysłuchana '' i zapoznajmy się z jego fragmentem, dostarczającym
nam pewnych danych:
,, Stała
publicystka ,, Przymierza z Maryją ", Bogna Białecka podała
najnowsze wyniki raportu ,, Nastolatki 3.0 ", przeprowadzonego
przez Naukową i Akademicką Sieć Komputerową (NASK). Zgodnie z
raportem, opublikowanym w grudniu Anno Domini 2016, 31,3% polskiej
młodzieży korzysta z Internetu przynajmniej przez 5 godzin.
Z kolei portal ,,
Common Sense Media ", doradzający rodzicom, przeprowadził
własne badania, w których z kolei wykazano, że 75% rodziców i 41%
nastolatków nie czuje się wysłuchana z powodu akuratnego
korzystania rozmówcy z urządzenia elektronicznego. ''
Możemy stąd
wyciągnąć dwa wnioski. Przestrzeń wirtualną traktujemy coraz
bardziej jako naszą drugą rzeczywistość. Drugi wniosek jest taki,
że nie mamy ze sobą kontaktu. Nie przekazujemy sobie informacji
bezpośrednio. Dlaczego? O tym w późniejszej części.
Zajrzyjmy
jeszcze do innych statystyk.
Tym razem odnoszą się one już nie do przyczyn, a do świadomości
i reakcji na kradzież danych.
Fundacja Wiedza
To Bezpieczeństwo przeprowadziła Anno Domini 2017 ankietę wśród
internautów.
Wynika z niej,
że Polacy ogólnie są w miarę świadomi sprawy ochrony danych
osobowych, ale wielu po prostu nie wie, jak je chronić. Natomiast aż
90% osób aktywnych zawodowo czuje potrzebę szkoleń z tego zakresu.
Inną
informacją, którą dostarcza nam badanie Fundacji jest
doświadczenie z kradzieżą bądź jej nie doświadczenie w opinii
respondentów. Pytanie bowiem brzmiało: ,, Czy kiedykolwiek
naruszono Twoje prawo do ochrony danych osobowych? '' I tutaj 33%
odpowiedziało, że tak, 43%, że nie, a 24%, że nie wie. Atoli
tylko co dziesiąty respondent ogółem zgłosił fakt naruszenia
prawa do zachowania danych osobowych. I co ciekawe, Fundacja
stwierdza, że to nie jest wynikiem braku świadomości, gdyż, jak
już mówiliśmy, pewna świadomość wśród Polaków występuje.
Jest to skutek po prostu tego, że Polacy nie czują, że to ma sens.
Można na tej podstawie wyłonić dwie hipotezy. Pierwsza - Polacy
nie wierzą w skuteczność zablokowania przesyłu informacji o nich
we współczesnym, tak interaktywnym świecie. Druga hipoteza -
Polacy nie chcą tego zgłaszać, gdyż sami musieliby zmienić
własne nawyki. Po prostu nie przejmują się ujawnianiem swoich
danych, a nawet mają jakby odgórny przymus do ich ujawniania,
inaczej, jak głosi dzisiejsze powiedzenie, ,, jak Cię nie ma w
internecie, to nie istniejesz ''. I na potwierdzenie przynajmniej tej
pierwszej hipotezy okazuje się, że nawet wśród osób zajmujących
się w firmach i instytucjach ochroną danych i ich bezpieczeństwem
32% również nie wierzy w sens zgłaszania naruszeń. Oczywiście,
obecne przepisy wynikające z wejścia Rozporządzenia o Ochronie
Danych Osobowych (czyli RODO) nakazują zgłoszenie ewentualnego
przecieku. Zatem, czy tego będziemy chcieli, czy nie, to lepiej to
zgłosić, przynajmniej w przypadku dużych podmiotów, osób
prawnych. Inaczej ,, poleci nam po kieszonce ''...
Przyczyny
Przytoczę
fragment artykułu pt. ,, O niebezpieczeństwie świata gier '' z
portalu zwanego Isidorium. Jest on tak naprawdę korespondencją
między człowiekiem uzależnionym niegdyś od grania na komputerze,
a ojcem zatroskanym o swoje dziecko. Ów autor artykułu radzi: ,,
Bowiem granie na komputerze zezwala człowiekowi na kontrolowanie
występującego tam świata, przez co czuje się on spełniony i nie
potrzebuje działać w świecie rzeczywistym, walczyć o konkretne
wartości, skoro i tak ma pod dostatkiem różnorakie możliwości w
świecie wirtualnym i gdzie występują także określone cele [...]
''. Ktoś mógłby uznać, że tematyka
gier niewiele wiąże się z problemem udostępniania
naszych danych. Przyglądając się jednak powyższym słowom można
dostrzec przyczyny tego, dlaczego tak łatwo udostępniamy nasze
dane. Możemy wysnuć dwa wnioski. Pierwszy - świat wirtualny jest
wręcz naszą drugą rzeczywistością, a więc czujemy się w nim
bezpiecznie. Wynika to z poczucia kontroli. Drugi wniosek - za
zaangażowanie się w ,, określone cele '' uzyskujemy większy
dostęp do usług. Krótko podsumowując: jesteśmy bezpieczni i mamy
do tego korzyści. ,, Dawać i nie umierać! '' - w taki oto sposób
można sparafrazować słynne powiedzenie. A co dawać? Oczywiście
nasze dane, ,, aby komputer i aplikacja lepiej się z nami zapoznała
''. Zapominamy jednak, że internet nie ma uczuć, a osoby, których
nie znasz, wcale nie muszą mieć dobrych zamiarów. W kontakcie
bezpośrednim można drugą osobę wyczuć. Tutaj zapominamy, że
oprócz naszego przekazu do całego świata, całemu światu
udostępniamy również wszelkie informacje.
A przede wszystkim osobom, którym może zależeć tylko na zysku.
Skoro zaś na zysku, to dlaczego jeszcze czegoś nie zaproponować
osobie, która już tak bardzo się odsłoniła?
Dlatego też
nie możemy wpadać na nasze konto na Facebook'u czy w ogóle do
internetu jak jakaś dzika zwierzyna, a nawet gorzej, bowiem
zwierzęta mają przynajmniej instynkt samozachowawczy. To tak na poły
żartem, na poły poważnie. Musimy po prostu umiejętnie korzystać
z oferowanych usług, a nie dawać się naciągać na inne rodzaje
dzisiejszych ,, chwilówek ''.
Skrajna,
zabawna, acz praktyczna aluzja
Proszę mi
wybaczyć, że nie podam szczegółowego opisu poniższej sytuacji.
Niemniej, nawet gdyby ów opis nasączony byłby wyobraźnią
występującego, to i tak zawierałby ważne przesłanie, elementy
dydaktyczne. O czym mowa? O autentycznej kradzieży tożsamości.
W
książce pt. ,, George Soros. Najniebezpieczniejszy człowiek świata
'' niemieckiego dziennikarza, Andreasa von Rétyiego
ma miejsce nie tylko dużo, typowo w dziennikarskim stylu podanych
szczegółów, lecz i pewne ważne, acz pomijane wątki historii
najnowszej. Sam Rétyi
zdaje sobie sprawę, że zapisane przez niego teorie mogą się
okazać spiskowymi, niemniej podaje je, ze względu na ich pomijanie
w debacie publicznej. Pomijanie to jest o tyle niebezpieczne, że nie
stanowi weryfikacji wiadomości podawanych przez media głównego
nurtu, można powiedzieć, ,, media oficjalne ''. Stąd zapisał i
unaocznił wiele dziwnych powiązań i wydarzeń, które mogą okazać
się wcale nie błahymi w swej postaci.
I tutaj pozwolą
Państwo na moją pewną niedokładność, która może jednakowoż
być usprawiedliwiona jako ,, ars poetica '' Arystotelesa, rządząca
się swoimi prawami. Niemniej, ogólne przesłanie opowieści miało
jak najbardziej miejsce w rzeczywistości.
Znamy prężnie
działające organizacje pozarządowe. Korzystamy z mediów
docierających na niemal każdy kraniec świata. Zastanawiamy się
nad posunięciami politycznymi rządów. Zapominamy jednak, że każdy
,, z wielkich tego świata '' może wykorzystać do swoich interesów
źródła bez zgody ich autorów. Może przekręcić słowa. Może
nawet ukraść z pozoru niegroźne... zdjęcie.
Na świecie
rozprawiano właśnie o ofierze dyktatorskich rządów jednego z
krajów. Media stwierdziły, że dzięki jej odważnemu świadectwu
cały świat dowie się o zbrodniach i niehumanitarnym traktowaniu
ludzi w pewnym zakątku naszej planety. To miało skłonić rządy
innych państw do natychmiastowej i nie małej w skutkach ,, akcji
ratunkowej ''.
Nasza bohaterka
opisywała okrutne prześladowania, tortury, chamskie postępowanie
żołnierzy pewnego kraju. Wielu było poruszonych i wstrząśniętych.
Nie mogli uwierzyć, że jeszcze istnieją tak totalitarne ustroje...
Pewnego dnia w
jednej ze światowych redakcji zadzwonił telefon. Każdy był jednak
zajęty - jedni byli na poligonie wojskowym w Syrii, inni ratowali
dzieci zaczadzone bronią chemiczną, a innym po prostu się nie
chciało, a czas pracy jak zawsze wykorzystywali na... wyjście do
najbliższej pączkarni. Szybka notka i mamy artykuł. W końcu,
zdenerwowany dyrektor, który miał się właśnie spotkać z szefem
jednego z portali społecznościowych, aby podpatrzeć, czy oby jakaś
gwiazda nie opublikowała nagich zdjęć na Facebook'u, które można
zamieścić w czołówce informacyjnej stacji telewizyjnej, odebrał
telefon. Zadzwoniła jakaś histeryczka, która twierdziła, że
pewna bohaterka trudnych wydarzeń nie jest wcale tą bohaterką,
tylko że się za nią podaje. Zdenerwowany dyrektor nie chciał tego
słuchać, ale pod naciskiem tego, zapewne, moherowego kapelusza,
umówił się na spotkanie. Wyniki oglądalności nie mogą pójść
w dół, ale lepiej uciszyć kobietę, która mogłaby zmiejszyć
zaufanie do jego medialnej kompanii.
Następnego
dnia dyrektor świetnie się bawił. Właśnie przeglądał
instagramowy profil swoich sąsiadów. Mężczyźni pokazywali
zeszłonocną hulankę. Instamatki zaś wstawiały zdjęcia swoich
pociech i ich szczęśliwe skany dokumentów z ostatniej wizyty
lekarskiej.
-
Nareszcie - pomyślał dyrektor. Będzie można zaszantażować
Kowalskiego co do działki, a Nowakową naciągnąć na ,, produkty
konieczne dla ochrony zdrowia Twojego dziecka ''.
Nikt nie
wiedział na co dzień o nadużyciach koncernu medialnego i z jakimi
Zuckerbergami tego świata spotyka się wierchuszka. Wszystko szło w
najlepsze, a czerwona kreska oglądalności pięła się wysoko aż
pod samo niebo.
W końcu,
późnym popołudniem, sekretarka, która właśnie weszła do
gabinetu dyrektora, oznajmiła, że przyszła jakaś pani.
Powiedziała, że na twarzy nieznajomego gościa jawił się
złowieszczy gniew, a w oczach wzburzenie niczym wielkiego, choć
czystego oceanu.
-
Nie martwcie się, załatwię to - odrzekł krótko dyrektor i
zagłębił się w niemiecki tabloid, a po całym pokoju rozlewał
się niesamowity aromat indyjskiej kawy.
Wtem błogi
nastrój samego południa przerwał niczym w westernie dźwięk
skrzypiących drzwi, a do centrum medialnego imperium weszła kobieta
o tej samej twarzy, co widniejąca na amerykańskim portalu ofiara ,,
masakrycznych prześladowań ''... A błogi aromat kawy zamienił się
w iskrzący pożar na sali sądowej i na profilach alternatywnych
blogerów...
Wniosek
Co prawda, moje
podsumowanie nie będzie się odnosiło tak mocno do przedstawionych
wyżej faktów i ich interpretacji, niemniej, chciałbym spostrzec
dwie rzeczy i ukazać dwie drogi. Do nas należy, którą z nich
wybierzemy.
Pierwszym
kierunkiem jest nie tyle bezpieczeństwo, ile spokój od reklam.
Twierdzę bowiem, że w dzisiejszym świecie nie jesteśmy w stanie
uchronić swojej tożsamości. Służby różnych krajów posiadają
tak potężne narzędzia inwigilacji i tak potężne wpływy, a w
każdej chwili mogą zastraszyć wystarczająco ,, twórców
internetu '', jak i zwerbować wynalazców najnowszych technologii,
iż nie możemy czuć się bezpieczni. Nie możemy spodziewać się
tego, że zostawią nas w spokoju, nawet, jeśli nie korzystamy z
internetu. Nie korzystanie bowiem z nowych mediów pozwala nam tylko
na... brak spamu w skrzynce pocztowej. Oczywiście, dzięki
ograniczaniu swoich wypowiedzi i nie ujawnianiu zdjęć rodzinnych i
innych danych, możemy zachować więcej zdrowia psychicznego. Kiedyś
jednak i tak będziemy zmuszeni do zmierzenia się z maską ukrytego,
acz coraz bardziej przyzwyczajającego nas do siebie, nowego i to
globalnego totalitaryzmu.
Drugi kierunek,
styl życia przejawia się w ujawnianiu wszystkiego. Pokazywaniu
każdego aspektu swego życia. Odważnym wypowiadaniu myśli na
forach internetowych i w prywatnych czatach czy mailach. W ten sposób
więcej osób będzie mogło nas załatwić, chyba, że sami będziemy
potrafili zakryć naszą tożsamość i przepłynąć na jakiejś
kosmicznej desce 100 mil groźnych wód Oceanu Atlantyckiego, niczym
filmowy James Bond. Co prawda, wystarczy nawet, że będziemy
tworzyli pewną iluzję, podawali fałszywe informacje lub po prostu
lansowali się w internecie. Wszak - prędzej czy później i tak nas
dopadną. Jeśli nie zazdrośni dyrektorzy morderczych firm
farmaceutycznych, to dbająca o żywotne soki obywatela państwowa
skarbówka...
Wydaje się
przeto, że chronienie dzisiaj swojej prywatności nie jest możliwe.
Ba, nawet oddzielanie prywatności od życia publicznego. Wszystko
się miesza. Firmy to zaś wykorzystują, aby nam ,, dogodzić ''.
Tak, dogodzić. Obyć z ciężaru niepotrzebnych monet w kieszeni lub
bankowych zer nie do policzenia (przecież, jak będzie mniej zer na
koncie, to nie dostaniemy groźnej odmiany jakiegoś nowego wirusa...
zeza, nieprawdaż?).
Stąd,
proponowałbym nie tyle konkretne rozwiązania, gdyż tutaj każdy
mógłby wybrać indywidualnie. Chciałbym podać pewne zasady,
którymi warto się kierować.
Można
korzystać z nowych mediów, ale tylko do celów służbowych. Ktoś
by powiedział, że to zbyt radykalne. Jak bowiem umówić się ze
znajomymi na spotkanie? Otóż można to uczynić bezpośrednio. Albo
można napisać, że spotkamy się w pewnym miejscu o pewnej
godzinie, ale bez podawania konkretnych celów podróży. Oprócz
tego, że nie wcisną nam ofert okolicznych restauracji do naszej
wyszukiwarki, będziemy mogli nasycić się twórczością
bezpośrednich spotkań z najbliższymi.
Innym pomysłem
jest zbudowanie własnego centrum spotkań. Najlepiej na wsi, a jak
nie, to w jakiejś ładnej okolicy. Obok hodować ogródek. Tym samym
tylko my będziemy wiedzieli, jak spędzamy czas i z czym, a nie że
,, śniadanie z Delmą ''.
Trzeci punkt.
Nabyć odwagi. Nie bójmy się własnych opinii, bo ,, co będą
mówili na ucho, rozgłoszą na dachach ''. Taki już jest ten świat.
Baczmy tylko na to, by nie ujawniać informacji i tym samym nie
publikować tożsamości kogoś, kto nie chciałby się widzieć
na... czołówce jednego ze światowych portali.
Tekst na zaliczenie pewnego przedmiotu na studiach.
Tekst na zaliczenie pewnego przedmiotu na studiach.