Polityka jest prosta jak konstrukcja cepa – czyli dylematy u progu prezydentury Donalda Trumpa. (cz. I.)
Mało ludzi to rozumie – polityka jest prosta jak konstrukcja cepa. Wszelako potrzeba wiedzieć, o który cep chodzi.Poza tym istnieje sposób sygnalizowana spraw (zamiarów) w polityce otwarty i zawoalowany. Na przykład poruszenie tematu, że wielu krajom płacimy za ich obronę – faktycznie USA ponoszą koszty ich bezpieczeństwa – w swej istotnej treści nie dotyczy wcale Arabii Saudyjskiej czy Japonii. (Ten ostatni kraj naprawdę z radością powitałby fakt, żeśmy się wynieśli.) W swojej prostej logice taki postulat dotyczy przede wszystkim… Kanady! To Kanada ze swoją niewielką populacją, ogromnym terytorium i sąsiedztwem z Sowietami przez Morze Arktyczne – nigdy nie potrafiłaby się sama obronić, gdyby doszło do konfrontacji z sowieckim czy postsowieckim misiem. A powtarzanie kwestii o tym jak to my ponosimy koszty obrony wielu krajów jest najprawdopodobniej zawoalowanym sygnałem, że prace studyjne nad połączeniem w jeden kraj USA i Kanady idą pełną parą. Co – samo w sobie – a to jest bardzo, bardzo dobry pomysł…
Kto czytał, ten wie…
Pół roku temu napisałem państwu, że żyjemy w czasach, gdy regulacje prawne nie nadążają za zjawiskami występującymi w życiu społecznym. Weźmy dla przykładu ochronę prawną i uprzywilejowanie – jakie we współczesnych systemach prawnych przyznaje się religiom.
I ma to głęboki sens – zarówno fakt, że związki wyznaniowe nie płacą podatku od nieruchomości, jak i karanie zniewag dla symboli religijnych. Jednakże jest poważnym mankamentem nieodróżnianie ideologii politycznych od religii. Linią graniczną tej różnicy jest fakt, gdzie w takim systemie poglądów sformułowano cel główny działań wyznawców: na tym świecie – czy w przyszłym (po śmierci człowieka)? Jeżeli w przyszłym – a to jest to religia. A jeżeli na tym świecie – musimy najpierw podbić cały świat i przemocą zaprowadzić prawo szarija – a to jest to ideologia polityczna jedynie ubrana w szatki religii i podstępnie korzystająca z jej przywilejów.

Tu zwróćmy uwagę, że również za wydarzeniami nie nadąża definicja prawna organizacji przestępczej. To nie są tylko takie „firmy” jak mafia staromodna, czy jej latynoskie bądź azjatyckie odmiany. Wyznanie (z pozoru religia) może być także zorganizowane jako organizacja przestępcza – a nawet może zostać zorganizowana w taką grupę całe plemię lub nawet cały naród. Albańczycy – są dobrym przykładem narodu nad którym kontrolę przejęła zorganizowana przestępczość. Ciekawy przyczynek do zachowania ekstremalnej ostrożności przy wpuszczaniu do USA nie tylko uchodźców nie wiadomo skąd, zwanych eufemistycznie uchodźcami z Syrii. Ale bynajmniej nie chodzi tu także tylko o Albańczyków czy Czeczenów. Przy okazji zauważmy, że film „Taken” w swoich kolejnych odsłonach obrazuje prawdziwą rzeczywistość, tyle że prawda o albańskiej mafii jest jeszcze o wiele gorsza.
Krótka podróż po mapie świata…

Mamy oczywiście ISIS i ISIL – potworka, w którego zainwestowali bogaci szejkowie znad Zatoki Perskiej – i inwestycja jak widać stracona. Bo jak potworek zbyt potworny, to i siłą żadną utrzymać się go nie da… Szejkowie wyraźnie przegapili prostą refleksję, że na zwycięski marsz sunnitów to się najzwyczajniej nie zanosi. A że nad Zatoką hegemonem może być Saudi Arabia albo Iran – więc jest przynajmniej jasne, kto wyrasta na hegemona.
W strategicznej rozgrywce o największe znane złoże ropy naftowej i gazu – którego granice pokrywają się z granicami kraju o nazwie Turkmenia (państwo to przylega od północy do granicy Iranu), a złoże to jest tak wielkie, że samo jedno wystarczy na pokrycie zapotrzebowania całego świata na co najmniej 200 lat (większe od tego złoża zasoby ropy i gazu ma tylko jeden kraj na świecie, który nazywa się Polska) – niebotycznie wzrastają w tej rozgrywce szanse Iranu. Chociaż w ostatnim czasie jedynie Chińczycy umocnili swoją pozycję i ciągną gaz wielkim rurociągiem, który zbudowali nawet nie prosząc Rosji o akceptację. Podobnie w Afganistanie koncesję na wydobycie miedzi z największego na świecie złoża tego cennego dla techniki metalu (które jest akurat w Afganistanie) dostali oczywiście… Chińczycy! I to już kilka lat wstecz. A my siedzimy sobie w

Więc gdy kandydat Trump jeszcze w fazie prawyborów zwięźle sformułował postulat polityczny: „nigdy więcej Bushów” – to było przynajmniej wiadomo, o co chodzi. I o wpuszczanie w „krzaki” też… Swoją drogą ma rację redaktor Michalkiewicz, że w kulturze zachodniej przedwcześnie zniesiono karę chłosty. Z tym, że karą taką należałoby potraktować nie tylko plotące tak nieprzytomne banialule dziewoje z partii pana Petru (jaka tam ona „nowoczesna” – skoro posłanki takie bez jakiejkolwiek wiedzy, a i pewno bez mózgów też, bo inaczej jak wytłumaczyć ich paplanie?) – ale i tu w USA kandydatów do chłosty, oj by się znalazło. No bo i podobny nawet fenomen się obserwuje: niby coś robią - gadają, osobliwie do kamery – ale po treści znać, że dana osoba mózgu mieć nie może. A jak to jest możliwe medycznie, to nie wiem. Te takie Wolfy, Andersony i Megyn’ki – może jakieś to sterowane z zewnątrz? Jak roboty jakieś? Póki co, nie tylko prawo, ale i medycyna wyraźnie nie nadąża za czasami, w których przyszło nam żyć i za dostarczaniem koncepcji wyjaśniających zjawiska, adekwatnych do obserwowanych problemów.
Rozwiązanie dwóch problemów

Więc „Trump administration” dostaje w spadku po „Obama disadministration” (dis – od disaster) w polityce zagranicznej dwa wielkie problemy. Jednym jest Syria, drugim Afganistan.
Rozwiązanie obu problemów nazywa się: dobry negocjator. Teoretycznie bowiem nagłe pokojowe dogadanie się z USA nie jest wcale pozbawione uroku ani dla Talibów, ani dla Basshara Assada. Talibowie nawet tego niegdyś chcieli – to Bushowie popsuli dobry „deal”. Ich myślenie wydaje się proste: wciśnięci pomiędzy Chiny i Iran – z Ameryką mają cokolwiek luźniejszą sytuację. Podobnie z Rosją – tylko ta tak naprawdę słabiutka (a mocna tylko w gębie i w nukach). Z ayatollachami, gdy zostaną z nimi sam na sam, z pewnością o niczym za bardzo Afganowie nie ponegocjują.
Z tym, że czas, kiedy mogliśmy jednostronnie zdominować turkmeńskie złoże, wydaje się, że bezpowrotnie minął. Wydaje się, że Bushowie zniszczyli tę szansę nieodwracalnie. Teraz pozostaje porozumienie, by każde z „walczących cesarstw” miało zapewnione swoje korzyści – a taki podział tym bajecznym złożem, uwzględniając jego zasobność – wcale nie jest niemożliwy. No i w jakiś sposób wzmocniłoby to szanse na stabilny pokój.

Czego administracja Donalda Trumpa z pewnością nie wie?
Otóż z pewnością ani Donald Trump, ani jego tworząca się administracja, nie ma wiedzy na temat znaczenia Polski w rozgrywce o świat. Donald Trump z pewnością nie wie o tym, że Polska ma jako jedyny kraj na świecie obok Chin wielkie złoża REE (metale ziem rzadkich) – a złoża polimetaliczne na Suwalszczyźnie na ten moment są warte 1 trylion dolarów – czyli trzy razy więcej niż wszystkie polskie długi. Twór skał porowatych cały jak gąbka nasączony ropą i gazem zaczynający się w Zatoce Perskiej, a kończący się pod dnem Morza Północnego pomiędzy Norwegią i Szkocją – osiąga swoją kumulację geologiczną właśnie w Polsce. Kumulacja geologiczna to takie dno podłużnej miseczki – i ostrożna szacunkowa ocena zasobów ropy i gazu w Polsce mówi o złożach 2.5 raza większych niż to co łącznie posiadała i nadal posiada Arabia Saudyjska. Natomiast szacunki mniej ostrożne i chyba bliższe prawdy mówią o złożach 14 razy większych. Z tym, że w Polsce te ogromne zasoby występują na głębokości około 5 km w Polsce północno-zachodniej i 7 km w Polsce południowej i południowo-wschodniej. O paradoksie – ropa płynąca do Polski rurociągiem „Przyjaźń” jest wydobywana z głębokości 7 km w Tatarstanie (około 1000 km na wschód od Moskwy) – i jest to ropa silnie zasiarczona, niskiej jakości.
Polska to po prostu jeden z kilku krajów najbardziej ważnych dla bilansu energetycznego świata (i kontroli nad światem), o bilansie surowców strategicznych, a osobliwie metali o znaczeniu strategicznym nie wspominając, kraj, który sam jeden może fundować niezależność energetyczną całej Europie – a USA zapewnić nie tylko niezbędne, ale wręcz nieograniczone dostawy ropy w razie kryzysu w Zatoce Perskiej.
Z tym, że o tym ani Donald Trump, ani jego tworząca się administracja z pewnością nie wie. Więc należy założyć, że będzie nadal realizowany plan wynegocjowany przez administrację Obamy. Nawołuje do tego wprost prezydent Putin: „Zróbmy nową Jałtę!” Słowo „Jałta” dla wszystkich krajów środkowo-wschodniej Europy oznacza zdradę ich wolności przez wolny Zachód i oddanie ich pod rządy dzikiej i okrutnej dyktatury komunistycznej. Ta nowa Jałta to zajęcie przez Rosję wschodniej Ukrainy – gdzie obiektywnie dominuje ludność rosyjska, zajęcie Kijowa z przyległościami i włączenie do Rosji jako „Małorosji” – jak w państwie carów zwano Ukrainę, dalej z zachodniej Ukrainy utworzenie nacjonalistycznej „Rusi halickiej” i przekierowanie tamtejszych ukraińskich nazistów na wojnę z Polską – po której Polskę mają zająć wojska rozjemcze i z terenów Polski jak i „państwa halickiego” utworzy się jeden twór pod zarządem Żydów przesiedlonych z Izraela i zachodniej Europy. Oczywiście – nijako po drodze Rosja zajmuje Suwalszczyznę (ze złożami polimetalicznymi, które akurat tam się znajdują) jako korytarz łączący z obwodem kaliningradzkim. Eksploatację tych najbogatszych metalicznych złóż świata z pewnością weźmie koncern „Rosmietal” – tak jak „Rosniefć” – praktycznie własność pana Putina. Najbardziej po buzi (po Polakach, których w międzyczasie obarczono odpowiedzialnością za holocaust i wykreowano w oczach młodzieży amerykańskiej na nazistów) dostaną w takim wariancie Niemcy, których administracja Obamy mami odzyskaniem granicy z 1937 roku – a właśnie na to żaden sposób nie może zgodzić się Rosja. Na historycznych ziemiach polskich pomiędzy Odrą i Nysą Łużycką – a wschodnią granicą Niemiec z 1937 roku jest bowiem tak dużo gazu i ropy, że Niemcy nie tylko przestaną być importerem – ale będą mogli stać się znaczącym eksporterem. Ale jak to w Jałcie – Ameryka ustąpi, wujaszek Joe (o sorki – wujaszek Putin!) dostanie wszystko co zechce, nie ma potrzeby zajmowania się takimi drobiazgami jak granica Niemiec z 1937 roku (ale się Niemiachom zachciało!) – no i w Jałtach, jak to w Jałtach, po buzi dostają właśnie Polacy, Niemcy, Czesi, Rumuni, Węgrzy i inni z tej „gorszej Europy”.

Więc tu się raczej nic nie zmieni – i straciwszy Turkmenię (a raczej rurociąg z Turkmenii) – Ameryka straci i Polskę, a wraz z tą stratą możliwość kontrolowania najbardziej strategicznie znaczących zasobów świata. By zrobić inaczej potrzeba wiedzy i charakteru. Charakter to by może był – gorzej z wiedzą.
Patrolują, nie patrolują?
Te kluczowe problemy polityki zagranicznej nakładają się na problemy finansowe i ekonomiczne w USA. Żyjemy bowiem w czasach, gdy pieniądz fiducjarny został zastąpiony przez pieniądz, który można już jawnie nazwać „kredytowym” („elektronicznym”), albo jeszcze lepiej – fikcją. Zresztą pieniądze fiducjarne mają jakąkolwiek wartość tylko dlatego, że ludzie myślą, że one mają – pod warunkiem, że ich ilość (faktycznie to zadrukowany papier) - z racji na ich funkcję pośrednika w wymianie dóbr i usług - choć w szerokich granicach tolerancji odpowiada właśnie ilości dóbr i usług w obiegu gospodarczym. W USA ów roczny obieg gospodarczy to około 1.5 tryliona dolarów, dolarków nadrukowaliśmy Pan Bóg raczy wiedzieć ile – ze 20 trylionów najmniej, jak przypuszczam (skoro USA mają taki dług federalny). Czy te 20 trylionów to jakaś katastrofa? Wszystkie budynki mieszkalne w USA mają wartość 15 trylionów USD, z czego 6 trylionów jest własnością właścicieli mieszkań i domów, a 9 trylionów kredytem. Majątek wszystkich amerykańskich korporacji wliczając czy doliczając budynki niemieszkalne to ładnych kolejnych kilka trylionów – więc te 20, czy nawet więcej trylionów to raczej ta szeroka granica tolerancji. A poza tym dolar to waluta międzynarodowa. Wszystkie rządy czy firmy, zwłaszcza większe, trzymają sobie pewne ilości dolarów, bo za dolara można wszystko kupić, na całym świecie. I dopóki USD będzie walutą międzynarodową – to kolejny ładunek ładnych kilku trylionów zaabsorbują te potrzeby rezerw. A jakby USD przestał być walutą międzynarodowa, to te rezerwy zwalą się do kraju o nazwie Stany Zjednoczone z rozpaczliwą próbą kupienia czegokolwiek i z inflacją w grubych setkach procent.
Dlatego nie możemy pozwolić, by zadrukowany na zielono papierek, zwany dolarem, przestał być walutą międzynarodową. Gdy Saudyjczycy wściekli na Obamę za deal z Iranem zaczęli słodkie pogwarki z panią Merkel i panem Putinem o zastąpieniu dolara w rozliczeniach za ropę i gaz walutą o nazwie Euro – zadziałaliśmy od razu. Saudowie stanęli wobec perspektywy procesów za 9/11, Niemcy zostały postraszone rozwaleniem im tej IV-rzeszki (zwanej UE) – Brexit, Frexit, and so on… A pan Putin ma ogromny majątek w USA – jest m.in. właścicielem 30% platform naftowych w Zatoce Meksykańskiej – więc nastraszyć go to żaden problem. A jacy się nagle wszyscy zrobili grzeczni… Trwaj chwilo, jesteś piękna! I to jest ta jedyna sytuacja, w której rząd pana Obamy spisał się naprawdę dobrze, a może przede wszystkim Zespół ds. broni finansowej, który działa przy Pentaku.
finansowych (tzw. derywatyw) ubezpieczono walutę i transakcje na sumę 700 trylionów USD (!!!). Zrozumienie tego jest proste. Na przykład w Unii Europejskiej prawo pozwala wystawić polisę ubezpieczeniową pod warunkiem, że ubezpieczyciel ma środki finansowe na pokrycie 1% ubezpieczanej wartości (sumy ewentualnego odszkodowania), wartości transakcji etc. Pod jednym warunkiem – ubezpieczyciel musi sam się ubezpieczyć! Gdzie – najlepiej w jakimś banku – który też musi mieć 1% na pokrycie wypłaty ewentualnego ubezpieczenia – i sam powinien ubezpieczyć się w jeszcze innym banku. Otóż „ubezpieczenie ubezpieczenia” – to jest właśnie „derywatywa finansowa” – czyli pochodny („wtórny”) instrument finansowy. Oczywiście – derywatywy finansowe to pojęcie szersze. Na przykład eksporter samochodów z Europy do USA wiecie do nas statkami setki tysięcy aut. Kasa ze sprzedaży będzie spływać przez cały rok – a transakcja opłaci się pod warunkiem, że kurs dolarka wobec Euro nie spadnie poniżej pewnego poziomu. Eksporter ubezpiecza więc transakcję od wahań kursu waluty w banku. Bank bierze za to znaczące pieniądze – no ale sam musi mieć tylko 1% sumy ewentualnego ubezpieczenia do wypłaty – a tu trudno nawet przewidzieć jak dużego, o ile kurs wahnie się znacząco. Więc bank znowu sam ubezpiecza się w innym banku (który znowu musi mieć 1% wartości na zabezpieczenie wymaganej wypłaty w razie konieczności wypłaty ubezpieczenia transakcji (czy choćby procent 2 czy 3 – ale co to zmienia?) I tak powstaje wesoły rynek derywatyw finansowych.
Dlaczego tak się dzieje? Z kilku powodów. Po pierwsze: prawo ustanowione w USA – i jeszcze o wiele gorsze prawo w UE – na to pozwala i do tego zachęca. Chodzi o to – by była duża ilość pieniądza w obiegu, i co za tym idzie, niskie odsetki. Duża podaż pieniądza napędza wzrost gospodarczy (znowu – przy nieuświadamianym założeniu, że istnieje wiara w wartość tego pieniądza). Gdyby wymagane zabezpieczenia były wyższe – masa pieniędzy musiałaby leżeć w sejfach. A poza tym, „ubezpieczenia ubezpieczeń”, „ubezpieczenia kursów walut”, „ubezpieczenia transakcji” – to źródło gigantycznych łatwych pieniędzy dla banków. Naprawdę ogromnych zarobków. Przy założeniu, że cena takiego ubezpieczenia wynosi około 2% ubezpieczanej wartości – proszę policzyć, ile wynosi 2% od 700 trylionów.
A cały ten system trzyma się kupy tylko pod warunkiem, że nic się poważnego nie stanie. Nie zajdzie ot, dla przykładu - konieczność wypłaty dużych sum ubezpieczeń naraz. Bo jeżeli zajdzie – to nagle wszyscy po kolei okażą się bankrutami. Sami ubezpieczyciele nie będą mieli pieniędzy na wypłaty odszkodowań i zwrócą się do banków, w których się ubezpieczyli. A te do kolejnych banków, w których ubezpieczyli te swoje „ubezpieczenia ubezpieczeń”. I jak padające kostki domina – cały system finansowy kraju czy nawet świata będzie zmuszony ogłosić bankructwo… („Wyparują” też wszystkie lokaty bankowe, oszczędności, depozyty… No bo jak bank ogłosił bankructwo…? Polonijne mądrale zauważą, że depozyty są ubezpieczone do określonej wartości – 100 tys. USD zazwyczaj. No pewno, że są ubezpieczone – pod warunkiem że ubezpieczyciel nie ogłosił niewypłacalności, barany!!!)
Zresztą – zjawisko „roll-in” - zwinięcia się (a może lepiej anihilacji, wyparowania) całego systemu finansowego kraju już właściwie rozpoczęło się w 2008 roku, gdy niechcąco wywołali je nam Chińczycy. Oczywiście zjawisko takie może być wywołane - ale najgorsze jest też to, że może wywołać się samo, bez niczyjej złej woli. Ot – jakaś naprawdę duża klęska żywiołowa…
Proszę tu zwrócić uwagę, wobec jakich problemów stanie administracja Trumpa. Niebezpiecznie niebezpieczne prawa finansowe… (Co za legislatorzy-szaleńcy pozwolili na taki wzrost wesołego rynku derywatyw???) Ryzykowna sytuacja finansowa kraju… Możliwość wrogiej akcji w celu spowodowania nam finansowej katastrofy… Itd., itp. Jestem przekonany, że prezydent Trump spróbuje rozwiązania niekonwencjonalnego – np. ubezpieczenia wartości dolara w przeliczeniu na wartość tony paliwa umownego. Przy takim rozwiązaniu USD staje się po prostu znowu czymś, co zawsze ma wartość. A rezerwa dolarów stałaby się substytutem rezerwy surowców energetycznych. I tu znowu pojawia się połączenie USA w jeden kraj z Kanadą – w tle… Jako wcale sensowne przy takiej koncepcji połączenie zasobów dwóch ogromnych terytorialnie państw. O Donaldzie Trumpie wszyscy znajomi New-York’erzy mówią, że to był zawsze człowiek bardzo uczciwy, rzetelny w biznesie – no i zawsze miał pomysły, które nikomu nie przychodziły do głowy, oryginalne i przeważnie świetne pomysły na biznes.
A przy okazji – we wrześniu byłem w Kalifornii. Taki stan nad Pacyfikiem. Syn znajomych to oficer marynarki. Ale w niedzielę nie mógł być na obiedzie – tylko przeprosił, bo teraz „patrolujemy”. Podobno jakiś analityk-wariat kogoś tam przestraszył, że najlepszy numer jaki teraz nam mogą wyciąć Chińczycy czy Rosjanie, to podłożyć nuka i wywołać duże trzęsienie ziemi. Nawet system finansowy w kraju może się nam „zwinąć”. Więc monitorujemy dno Pacyfiku – i już musi lecieć, bo znowu wychodzą w morze… Mój przyjaciel zapytał syna, czy to był analityk, czy może dziennikarz – bo coś takiego gdzieś czytał? Ale chłopak był zdania, że to teraz są tacy w Pentaku, od finansów, od zagrożeń dla kraju. I w straszeniu przygłupich polityków są naprawdę dobrzy. A z tymi nukami nigdy nic nie wiadomo, i tak na wszelki wypadek zawsze warto sprawdzić.
Ciekawe, czy rzeczywiście tak patrolują…???
A o co chodzi w trudnym temacie ubezpieczeń zdrowotnych – w następnym artykule, by już państwa nie męczyć. I o jeszcze jednym problemie w polityce zagranicznej, który jest większy i poważniejszy, niż wszystkie tu uprzednio opisane.
Filip Z. Konopiński